Saga niewarta zachodu

"SaGa: Emerald Beyond" kompletnie rozminęło się z moimi jrpgowymi oczekiwaniami. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że rzeczy wymienione przeze mnie jako wady mogą stać się zaletami w oczach
Tendencja Square do sabotowania własnych projektów nie jest rzeczą nową. Jeszcze przed połączeniem z Enixem "kwadratowi" poczynili kilka fikołków, które przyprawiłyby współczesnych marketingowców o ból głowy. Jednym z nich było wypuszczenie na rynek trylogii "Final Fantasy Legend". Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, gry te nie były w żaden sposób powiązane ze święcącymi triumf pierwszymi dwiema grami z serii "Final Fantasy". Doświadczyłam tego na własnej skórze, gdy zauroczona regularnymi Fajnalami trafiłam na tytuł, zgoła inny, miejscami irytujący i cechujący się niezrozumiałym wówczas dla mnie systemem walki.



"SaGi" nigdy nie wdarły się do mainstreamu. Stanowiąc niejako przeciwwagę dla przystępnych i łatwych do opanowania Fajnali, nie miały szansy na zapadnięcie w pamięć szerokiemu gronu. Nieregularność wydawania i pozorne grzebanie serii na amen również nie pomogło w kreowaniu pozytywnego obrazu gier Akitoshiego Kawazu.



Najnowsza część raczej nie przełamie tej dziwnej passy. "SaGa: Emerald Beyond" to jeden z najdziwniejszych jrpgów, w jakie miałam okazję ostatnio grać. I choć bardzo chciałabym wypowiedzieć się o nim w superlatywach, to stawianiu kolejnych znaków na klawiaturze towarzyszyć będzie więcej grymasu niezadowolenia niż uśmiechu.



Siedemnaście światów łączy się ze sobą poprzez międzywymiarową przestrzeń określaną jako Beyond. Powiązania między tymi światami są z reguły niewidoczne dla zwykłych śmiertelników, toteż mało kto zdaje sobie sprawę z ich istnienia. Zdarzają się jednak indywidua, którym dane jest swobodne przeskakiwanie z miejsca na miejsce. W trakcie rozgrywki poznamy sześć takich postaci. Tsunanori Mido urodził się z darem widzenia cienkich nitek łączących uniwersa. Nieopierzona czarodziejka, Ameya próbuje odzyskać utraconą moc, przy okazji ratując urocze kotki. Wampirzy król, Siugnas walczy o odzyskanie tronu, robocia diwa poszukuje zagubionego ciała a para policjantek, Bonnie i Formina borykają się z kryzysem zagrażającym ich światu.



Na papierze wszystko wygląda intrygująco. W rzeczywistości zaś, zostajemy skonfrontowani z postaciami, których scenariusze budowane są naprędce i bez większego pomyślunku. Gra stawia na wielokrotne przechodzenie wątków tych samych postaci. Bezpośrednim następstwem takiego stanu rzeczy jest skrócenie rozgrywki – przy dobrych wiatrach jedno podejście do historii danego bohatera trwa od godziny do trzech, czterech. Zapewne nie przeszkadzałoby mi to, gdyby otoczka towarzysząca kolejnym podejściom była wciągająca i ciesząca oko. Niestety, odwiedzanym lokacjom bliżej do dioram powycinanych przez nieskoordynowanego pięciolatka niż do fantastycznych pejzaży, którymi zwykło nas raczyć Square Enix. Pomimo wielu obecnych na mapie elementów, możliwość interakcji jest mocno ograniczona. Prowadzeni jesteśmy jak po sznurku i nie pozostawiono nam żadnej swobody eksploracji. Wypłaszcza to rozgrywkę i ogranicza przyjemność płynącą z obcowania z tym tytułem.



"Saga: Emerald Beyond" ma chyba najbardziej unikalny system walki, z którym spotkałam się w ostatnich latach. Przedzierając się przez kolejne tury, zmuszeni zostaniemy do zajęcia jak największej przestrzeni na osi czasu. Niestety, umiejscowienie bohaterów obok siebie i łączenie ich ataków w jak najdłuższe kombosy nie jest gwarantem szybkiego zwycięstwa. Przeciwnicy będą wywierać na nas presję i również podejmą próbę rozepchania się na planszy. Gra nie wybacza pomyłek i bezlitośnie ukarze nas za bezmyślność. Nawet walki oznaczone jako "łatwe" potrafią dać w kość. Zwłaszcza, gdy nie mamy możliwości leczenia i wskrzeszania postaci w trakcie walki. "SaGa" okraszona jest stosem tutoriali, ale w mojej opinii nie przekłada się to na proste i przystępne wyjaśnienie meandrów rządzących walką. Dużo tu zależy od szczęścia i ślepego losu. Wystarczy jeden nieszczęśliwy rzut wyimaginowanymi kośćmi, by boss pozamiatał nas w pierwszej rundzie, zanim cokolwiek zdążymy mu zrobić.



Wspomniane przeze mnie wyżej puste lokalizacje uniemożliwiają skuteczne farmienie przeciwników. Starcia są predefiniowane i poza drobnymi wyjątkami nie mamy możliwości rozwinięcia skrzydeł, jeśli chodzi o walki. Zresztą, nawet gdyby można było wspomóc się tą mechaniką, twórcy nie przewidzieli tradycyjnego nabijania poziomów przez prowadzonych przez nas bohaterów. Statystyki przydzielane są losowo a zwiększenie parametrów broni, czy też pancerzy również nie należy do najłatwiejszych.



"SaGa: Emerald Beyond" kompletnie rozminęło się z moimi jrpgowymi oczekiwaniami. Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że rzeczy wymienione przeze mnie jako wady mogą stać się zaletami w oczach innych graczy. Rynek oferuje nam na tyle dużo alternatyw, że nie ma sensu zmuszać się do obcowania z grami, które nie dają nam przyjemności. Szkoda, że marketing Square Enix okazał się w tym przypadku chybiony i zaowocował mylnym przeświadczeniem, że będę miała do czynienia z produktem co najmniej dobrym.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?